Dążymy do naprawy państwa i społeczeństwa w oparciu o prawdziwą sprawiedliwość, taką bez żadnych przymiotników ani kompromisów.
Sprawiedliwość i tzw. sprawiedliwość społeczna to pojęcia pozornie bardzo blisko ze sobą powiązane, tak jak np. krzesło i krzesło elektryczne – niewątpliwie jednego i drugiego używa się na siedząco, choć jak zauważy wnikliwy czytelnik, niekoniecznie w tym samym celu i okolicznościach.
Sprawiedliwość to ogólna zasada etyczna, która zakłada uczciwość i równość w traktowaniu. A więc każdemu należy się to, co mu się należy, zgodnie z jego zasługami, prawami i obowiązkami. Obejmuje ona zarówno sprawiedliwość w sensie formalnym (np. zgodność z prawem), jak i w sensie moralnym (np. uczciwość i bezstronność).
Sprawiedliwość społeczna to natomiast sztuczny koncept zakładający, że państwo powinno odgórnie wyrównywać nierówności pomiędzy obywatelami wynikające z przyczyn naturalnych:
– ktoś jest bardziej pracowity, a ktoś mniej
– ktoś jest mądrzejszy, a ktoś głupszy – czy też ma mniejszy potencjał zawodowy z dowolnego innego powodu, bo np. urodził się bez nóg
Życie nie jest sprawiedliwe. Czasem ktoś rodzi się bez nóg, dużo częściej z niższym IQ, a czasem po prostu w rodzinie alkoholowej. Niewątpliwie ktoś taki ma trudniej, ale należy sobie powiedzieć wprost: ma pecha. To jego problem. Państwo powinno dać mu szansę, ale to on musi pokonać dużo dłuższą i trudniejszą drogę, nadrabiając zwiększoną pracowitością. A jeśli nie jest wystarczająco pracowity – sorry.
Natomiast państwo powinno być sprawiedliwe. Po prostu sprawiedliwe, bez żadnych „społecznie”. A co za tym idzie, każdemu należy się według jego własnych zasług, a nie pojemności żołądka. Ta druga jest wyłącznie prywatnym problemem każdego z nas.
