Każdemu z nas zdarzyło się znaleźć w intelektualnym rozkroku. Trwa ostry spór, emocje buzują, padają wielkie słowa – a ty nie masz pojęcia, po której stronie stanąć. Niedawno znów to przeżywaliśmy. Tym razem w kontekście batalii o prawa autorskie pomiędzy dziennikarzami a cyfrowymi gigantami.
Z jednej strony: ludzie z redakcji, od lat piszący artykuły za „polskie” (czyt. niskie) stawki. Z drugiej: pracownicy big techów, niejednokrotnie z wynagrodzeniami przekraczającymi 30 czy 40 tysięcy złotych miesięcznie. Spór niby merytoryczny, ale tak naprawdę – symboliczny. I pokazuje jedno: jeśli nie wiesz, kto ma rację, popatrz, kto się kłóci.
Kogo słuchać, gdy nie masz zdania?
Wydaje się, że świat dzieli się dziś nie tyle według poglądów, ile według sukcesu zawodowego i stylu życia. Z jednej strony – nowoczesne, wysoko wykształcone elity, osoby zorientowane na rozwój, sukces, karierę. Z drugiej – ludzie, którzy przegrali swój wyścig albo nawet nie wystartowali. I to oni najczęściej podnoszą głos, domagając się „sprawiedliwości”, „regulacji”, „ochrony”. Tyle że często nie chodzi o wartości, tylko o rekompensatę – za niższe zarobki, za mniejsze ambicje, za wybory życiowe, które z punktu widzenia rynku są błędne.
Dlatego zanim zaczniesz słuchać argumentów, popatrz, kto je głosi. Bo świat rzadko jest czarno-biały, ale dość często jest podzielony na tych, którzy potrafią się w nim odnaleźć – i na tych, którzy tylko krzyczą, że jest niesprawiedliwy.
Case study: dziennikarze kontra big tech
Nie chodzi o to, że dziennikarze nie mają racji w ogóle. Ale warto spojrzeć na proporcje. Po jednej stronie – często sfrustrowani redaktorzy, dla których Facebook czy Google stały się uosobieniem zła, bo nie chcą „dzielić się” swoimi miliardami. Po drugiej – pracownicy firm technologicznych, którzy swoją pozycję zdobyli dzięki kompetencjom, znajomości języków, pracy w globalnym środowisku, a nie przypadkowemu etatowi w regionalnym portalu. Czy naprawdę obie strony są równe?
Nie łudźmy się. Gdyby zamienić ich miejscami, ci z big techu nadal byliby tam, gdzie są – a dziennikarze niekoniecznie potrafiliby odnaleźć się w Dolinie Krzemowej. I to mówi wszystko.
Nowa klasa uprzywilejowana
Wbrew pozorom, to nie milionerzy z list Forbesa tworzą dziś klasę dominującą. Tworzą ją ludzie „średniego szczebla”, pracownicy branż cyfrowych, dobrze wykształceni, z kosmopolitycznym bagażem doświadczeń. Są nie tylko zamożniejsi, ale też lepiej zorientowani w świecie, bardziej kompetentni i – brutalnie mówiąc – bystrzejsi. I właśnie dlatego, gdy nie wiesz, komu przyznać rację, to ich zdania powinieneś słuchać.
Zastanów się: kogo wolałbyś mieć za sąsiada, współpracownika, wspólnika? Człowieka, który narzeka na „korporacyjny wyzysk” i śni o redystrybucji dochodu, czy tego, kto sam ten dochód potrafi wygenerować? Czy naprawdę potrzebujesz wiedzieć, kto w danym sporze ma „merytoryczną rację”, czy raczej – kto lepiej rozumie współczesny świat?
Wspólny język z przyszłością
Wybór strony w sporze to tak naprawdę wybór środowiska. Ludzie sukcesu mają coś wspólnego: są praktyczni, skuteczni, często bez złudzeń. Wiedzą, że świat nie działa według schematów z licealnych debat. A jeśli czasem się mylą? Cóż – mogą sobie na to pozwolić.
Ci drudzy nie mają tego luksusu. Ich błędy są tragiczne w skutkach – bo od bezdomności dzielą ich 2-3 wypłaty. I dlatego panicznie boją się zmian. Ich retoryka jest pełna lęku, wyparcia i ideologii. Często krzyczą najgłośniej właśnie dlatego, że świat ich nie słucha. I być może słusznie.
Konkluzja: Racja po stronie przyszłości
Zamiast zadawać sobie pytanie: „kto ma rację?”, warto spytać: „kto idzie do przodu?”. Bo w świecie, w którym wszystko się zmienia, to właśnie kierunek ma znaczenie. A jeśli ktoś zawodowo zajmuje się pisaniem felietonów o krzywdzie, to być może nie jest to najlepszy kompas.
Dlatego kiedy znów znajdziesz się w rozkroku – nie analizuj szczegółów, tylko rozejrzyj się: z kim wolałbyś zjeść kolację? Jeśli z tym, kto nie musi się tłumaczyć, ile zarabia – odpowiedź nasuwa się sama.
Dodaj komentarz