Wrzesień 2024. Nowy rok szkolny, stare problemy. Mimo kolejnych reform, dyskusji i zapowiedzi zmian, polska edukacja nadal przypomina plac budowy – rozkopany, pełen chaosu, z niejasnym harmonogramem prac. Tempo zmian jest niewspółmierne do potrzeb, a rozwiązania często okazują się jedynie kosmetyczne. Czy da się wreszcie coś z tym zrobić?
Zamiast kolejnych łatek systemowych, czas na kompleksowe rozwiązanie – czas na Konstytucję Edukacyjną.
Mniej szczegółów, więcej wizji
Pomysł jest prosty i rewolucyjny zarazem. Konstytucja Edukacyjna byłaby dokumentem ogólnym, który jasno określa cel: jaką szkołę chcemy zbudować w Polsce. Zamiast szczegółowych przepisów regulujących każdy aspekt życia szkoły – od długości lekcji po listę lektur – mielibyśmy jasną wizję przyszłości: edukację opartą na kreatywności, autonomii, i równości szans od przedszkola aż po maturę.
Ale to nie wszystko. Konstytucja Edukacyjna miałaby również wyraźnie określać, że prawo do tworzenia przepisów wykonawczych powinno być delegowane niżej – na poziom samorządów, szkół, a nawet rad rodziców. Dzięki temu można uniknąć sytuacji, gdy decyzje podejmowane w Warszawie nijak mają się do rzeczywistości szkół w małych miejscowościach czy dużych metropoliach.
– To, czego dziś potrzebujemy najbardziej, to stabilność i spójność. Każdy nowy minister edukacji zaczyna swoje rządy od kolejnych, drobiazgowych zmian, co wprowadza niepotrzebny chaos – tłumaczy dr Ewa Nowicka, pedagog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Wizja zawarta w Konstytucji Edukacyjnej byłaby czymś stałym, punktem odniesienia, który zapewniałby ciągłość działania, niezależnie od zmian politycznych.
Konkretna wizja zamiast dryfowania
Kluczowym punktem nowej konstytucji byłaby zasada, że wszystkie przyszłe zmiany prawne mogą być wprowadzane tylko w kierunku realizacji określonej wizji edukacji: wizji wprost nakreślonej w samej ustawie. Jeśli pojawiłyby się pomysły niezgodne z podstawowymi założeniami dokumentu – na przykład ograniczające autonomię nauczycieli czy zwiększające biurokrację – byłyby one automatycznie uznawane za nieważne.
– Wyobraźmy sobie, że politycy próbują narzucić szkołom nowe rygorystyczne procedury, które nie mają nic wspólnego z wizją kreatywnej, samodzielnej edukacji. Zgodnie z konstytucją takie działania po prostu nie wejdą w życie – komentuje Marcin Kwiatkowski, dyrektor liceum z Wrocławia. – Dla nauczycieli oznaczałoby to ochronę przed nieustannymi, często absurdalnymi zmianami.
Szanse i zagrożenia
Pomysł ten spotyka się z entuzjazmem, ale budzi również wątpliwości. Krytycy pytają, kto miałby pilnować zgodności nowych regulacji z ogólną wizją edukacji. Czy konieczne będzie powołanie nowej instytucji kontrolnej, która oceniać będzie każdą zmianę?
Nie brakuje też obaw o nierówności regionalne. Czy każda gmina będzie w stanie sprostać nowym wyzwaniom, czy też Konstytucja Edukacyjna stanie się kolejnym dokumentem, który pogłębi podział na lepsze i gorsze szkoły?
Jednak zwolennicy podkreślają, że właśnie delegowanie kompetencji niżej pozwala na lepsze dostosowanie systemu do lokalnych potrzeb i możliwości. – To nie centralne regulacje, a właśnie swoboda działania jest dziś potrzebna szkołom najbardziej – przekonuje dr Nowicka.
Polityczna odwaga czy mrzonka?
Czy Konstytucja Edukacyjna jest realną szansą na przełom, czy tylko kolejnym utopijnym pomysłem? Bez wątpienia wymaga ona odwagi i wizji ze strony polityków. Przede wszystkim zaś – wymaga szerokiego porozumienia społecznego i politycznego, które w polskich realiach jest towarem deficytowym.
Jedno jest pewne: bez takiego odważnego kroku, polska edukacja nadal będzie dryfować od reformy do reformy, bez jasnego celu i bez poczucia bezpieczeństwa ze strony nauczycieli i rodziców. A uczniowie? Oni, jak zwykle, czekać będą na zmiany, które mogą nigdy nie nadejść.
Dodaj komentarz